W moim mieście rodzinnym jest dużo starych
źle zabezpieczonych bunkrów, przejść podziemnych i rozpadających się budynków z
okresu drugiej wojny światowej. Pełnią one dobre miejsce do spotkań młodzieży,
noclegowni dla bezdomnych, ale również schadzek pedałów. Właśnie się umówiłem
na spotkanie z jednym ziomeczkiem, a że nie mieliśmy gdzie się spotkać, padło
na takie stare przejście obok jednego z liceów. Było późno więc nie martwiłem
się o przechadzającą gówniarzerię, choć nigdy nie wiadomo czy miejscówka będzie
wolna. Miałem wejść pierwszy i czekać na niego z zsuniętymi do kostek
spodniami. Odwrócony od wejścia plecami, oparty rękoma o murowaną czerwoną
ścianę.
Trochę podenerwowany rozejrzałem się po
okolicy i zszedłem do piwnicy. W środku było cicho. Nikt nie chodził. Nie było
słychać żadnych gadek. Było zupełnie ciemno. Zrobiłem więc jak kazał. Zsunąłem
dresy, gaci nie zakładałem w ogóle. Przed tym jeszcze dostałem wiadomość że
zaraz będzie, a ja mu potwierdziłem, że już czekam. Zawsze stresuję się w
takich sytuacjach i zaczynam się delikatnie trząść. Jakby ze zimna. Usłyszałem
jakiś szmer. Ktoś właśnie kierował się ku mnie przez zagruzowane schody. Czy to
na pewno on? Co będzie, jeżeli wpadnie tu jakiś obcy koleś, który chciał
spokojnie wypić browara. Przecież mnie zmasakruje. Nie miałbym gdzie
spierdolić. Nawet nie wiem dokąd dalej szedł ten podziemny korytarz. Czy kogoś
tam dalej nie było. W głowię błagam, żeby to był on. Nie odwracam głowy. Mam
przymknięte oczy. Jest blisko i nic nie mówi. To na pewno on. Czuję po chwili
szorstką dłoń na pośladku. Po chwili dostanę siarczysty klaps.